Na temat czasu zwrotu z inwestycji w instalację fotowoltaiczną, krąży bardzo wiele legend. Można spotkać naprawdę skrajne opinie – od tych, że zwróci się w nieco ponad rok, po narzekania, że to utopione pieniądze, bo prędzej falownik się popsuje, a panele zużyją, nim wyjdziemy na plus. Pewnie i takie skrajne przypadki się zdarzają, w bardzo specyficznych warunkach. Póki co, w polskich realiach, perspektywa finansowa nie wygląda źle, o ile będziemy mogli liczyć na w miarę stabilne warunki w najbliższych latach. Natomiast na pewno trzeba się zastanowić, jak realnie i rzetelnie policzyć, jaki mamy zysk z paneli fotowoltaicznych.
Ile to kosztuje?
Aby zacząć rozważania na temat czasu zwrotu z inwestycji, należy najpierw wiedzieć ile się wydało. To powinno być oczywiste, w momencie gdy instalację już mamy, ale niekoniecznie gdy ją dopiero rozważamy i wybieramy ofertę. W takim wypadku należy założyć jakiś margines na nieprzewidziane wydatki i zmiany.
Ponieważ w Polsce mamy różne programy i ulgi, związane fotowoltaiką, więc je także należy uwzględnić w naszych obliczeniach. Przykładowo, gdy ja instalowałem panele, obowiązywał program Mój Prąd, dzięki któremu zdobyłem dotację w wysokości 5000zł. I tu pojawia się pierwsza pułapka, bo na razie nie zdobyłem, tylko złożyłem wniosek, dość dawno zresztą. Uwierzę, jak będę miał na koncie i wtedy dopiero powinienem uwzględnić tę kwotę w kalkulacjach.
Poza tym mamy możliwość odliczenia kosztu pomniejszonego o dotację od podstawy podatku dochodowego. A że nie ma nic pewniejszego niż podatki, to odliczenia też możemy być w miarę pewni. Ile zyskamy? Coś między 0% a 32%. 0% jeżeli nie mamy dochodu, a 32% jeżeli pomimo odliczenia nadal będziemy się mieścić w drugim progu podatkowym. Oczywiście jak ktoś nie ma dochodu, to i paneli pewnie nie zakłada, więc w uproszczeniu można powiedzieć, że tak naprawdę na uldze podatkowej większość osób zyska coś między 18% a 32%.
W moim przypadku koszt inwestycji po odliczeniu dotacji i ulgi podatkowej powinien wynieść 18700zł, o czym pisałem już wcześniej, prezentując moją instalację fotowoltaiczną.
Czy to wszystko? Nie do końca. Do kosztu należy doliczyć jeszcze ewentualne modyfikacje, konserwację i potencjalne naprawy. Ile to wyniesie? To już czas pokaże.
Co z ubezpieczeniem? Czy boimy się o panele i wykupujemy dodatkowe ubezpieczenie? W takim razie trzeba by je doliczyć po stronie kosztów. A jeżeli nie wykupujemy, to może należy wkalkulować ryzyko?
A koszt pieniądza w czasie? Gdybyśmy wpłacili te pieniądze na lokatę albo w coś zainwestowali, to ile byśmy zyskali przez lata? Nie wiem na ile to ma znaczenie w obecnych czasach i bardzo niskich stopach procentowych w połączeniu z dość wysoką inflacją, ale pewnie każdy powinien rozważyć sam, jak to oszacować. Na pewno natomiast jest to bardzo proste do obliczenia, gdy instalację fotowoltaiczną zakładamy na kredyt.
Co jeszcze? Są osoby, które same są w stanie zainstalować fotowoltaikę. W ich przypadku jakoś należałoby oszacować także pracę. Choć rozumiem, że są ludzie, którzy traktują to bardziej jako wyzwanie i rodzaj hobby. Jak mówimy jednak o rzetelnych obliczeniach, to jakoś to trzeba wziąć pod uwagę.
Zysk z instalacji fotowoltaicznej
O ile jestem przekonany, że koszt instalacji każdy liczy w miarę podobnie i pewnie rzetelnie, to jeżeli chodzi o zysk, to wersji może tu być bardzo wiele. Pierwszą błędną interpretację podsuwają nam już podstawowe statystyki z falownika. Zwykle właściciel instalacji fotowoltaicznej może obserwować, czy to na stronie falownika, czy na panelu, ile kilowatogodzin sumarycznie dostarczyła jego instalacja. Co więcej, jak wprowadzimy koszt kWh w konfiguracji, to zobaczymy, ile pieniędzy zarobiliśmy nic nie robiąc. Serce się raduje (albo z żalu pęka, różnie bywa). Są osoby, które zakładają, że jak ten licznik dogoni koszty, to znaczy, że instalacja fotowoltaiczna się zwróciła.
Niestety nic bardziej mylnego. Dlaczego? Załóżmy w uproszczeniu, że za lśniącą, pachnącą nowością instalację, z superinteligentnym falownikiem zapłaciliśmy, bardzo okazyjnie 20 tysięcy złotych. W 5 lat instalacja wyprodukowała nam 30MWh, za które zapłacilibyśmy energetyce mniej więcej tyle ile kosztowała nas instalacja. Czy to znaczy, że ona się zwróciła? Zwykle nie, a może być nawet bardzo daleko od tego. A co jeśli do tej pory płaciliśmy 100zł miesięcznie za prąd? Wtedy przez 5 lat prąd kosztowałby nas 6 a nie 20 tysięcy. Realnie więc, zwróciło się nam w takim przypadku 6 tysięcy. Brutalne, ale prawdziwe. W końcu, nie bez powodu robi szacowanie potrzeb przed założeniem instalacji, żeby produkować tyle, ile potrzebujemy.
Jak więc podejść do tego rzetelnie? Recepta jest prosta w założeniach, kalkulacje już nieco bardziej złożone. Bierzemy rachunki z zakładu energetycznego, które są niestety głównym i niepodważalnym źródłem prawdy. Liczymy ile zapłacilibyśmy, gdybyśmy nie mieli instalacji, odliczamy od tego to, ile zapłaciliśmy. Przy obliczeniach musimy pamiętać, że na rachunku nie ma informacji o tym, ile własnego prądu zużyliśmy na miejscu, bezpośrednio, bez wysyłania do sieci. I to są właśnie nasze oszczędności policzone w sposób rzetelny.
Te kalkulacje uwzględnią wszystko – współczynnik autokonsumpcji, „opłatę” za przechowywanie, zużycie własne, ewentualny przepadek prądu po roku, różnice w akcyzie czy opłacie mocowej.
Prawie wszystko. Nie uwzględnią tylko naszej nadgorliwości. Przy spadających kosztach paneli, wiele osób ma tendencję do przeszacowywania wielkości instalacji. Jest to całkiem naturalne i ma wiele przyczyn i sam nawet tak zrobiłem w pewnym stopniu. Mamy wtedy nadprodukcję i konieczność zużycia prądu „przechowywanego” w magazynie energetyki, żeby nie przepadł po roku. Nic prostszego. Można go zużyć np. zimą na ogrzewanie, zamiast spalać gaz. Tylko tu czai się pewne pułapka. Jeżeli prąd zużyjemy np. włączając zwykły grzejnik elektryczny, to nie możemy mówić, że ten zużyty prąd wliczy nam się wprost do zwrotu z inwestycji. Czemu? Bo byśmy go nie zużyli, gdybyśmy nie mieli nadprodukcji. Nikt nie wyłączyłby gazu i nie włączył sobie droższego grzejnika, gdyby nie musiał. Jeżeli grzejemy droższym, elektrycznym źródłem ciepła, to rzetelnie powinniśmy policzyć w kolumnie zysków, nie to, ile kosztował prąd, który zużyliśmy, tylko ile by kosztował gaz, który zużylibyśmy, gdybyśmy nie włączyli grzejnika elektrycznego.
To też pułapka ekologiczna – z jednej strony jesteśmy eko, bo mamy fotowoltaikę, ale z drugiej strony, tak naprawdę, to kominy elektrowni węglowych dymią, bo grzejemy prądem, w sposób nieefektywny. Dlatego, jak już grzejemy prądem, to chociaż rozważmy pompę ciepła, chociażby zwykły klimatyzator, który też nią jest, a nie farelkę czy grzejnik na prąd.
A co, jeśli to zbyt skomplikowane?
Nie da się ukryć, że kalkulowanie zużycia z analizą rachunków za każdym razem jest dość pracochłonne. Większość danych, mniej lub bardziej dokładnych dostarcza mi system, który pobiera dane z falownika i licznika. Pomińmy dla jasności końcówkę sierpnia, bo to niepełny miesiąc. Ostatnie miesiące roku wyglądają u mnie następująco (po zaokrągleniach do pełnych kWh):
Pomińmy opłaty stałe, które i tak płacimy niezależnie, więc mnie zmieniają nam kalkulacji. Pomińmy akcyzę, bo przy niskiej stawce różnica jest niewielka. Policzmy same kilowatogodziny, wyceniane na 67 groszy.
Prosta kalkulacja produkcji falownika dałaby nam 661zł (987*0,67zł) zysku. Jednak, jak to było zaznaczone, to niewłaściwe podejście. Gdyby nie panele, to za sam prąd (z dystrybucją) zapłacilibyśmy 1025 zł (1531*0,67zł). Z fotowoltaiką, przy marnej jesienno-zimowej produkcji powinniśmy zapłacić 670*0,67zł = 449zł. Nasz zysk z fotowoltaiki to 1025zł – 449zł, czyli 576zł.
Nie da się ukryć, że gdyby w tym tempie inwestycja miałaby się zwracać, to trwałoby to dość długo, bo 11 lat. Mam jednak świadomość, że bilans dodatni mamy od kwietnia do września, a ja najlepsze miesiące w tym roku „przegapiłem”.
Trzeba oczywiście pamiętać, że w takim wypadku w obliczenia wkradają się pewne nieścisłości, związane choćby z bilansowaniem międzyfazowym. Należy mieć ich świadomość i znać rzeczywisty próg błędu, co analizowałem wcześniej.
Pamiętajmy też, że prąd zgromadzony w „wirtualnym magazynie” jest tylko „wirtualnym zyskiem”. O oszczędnościach będziemy mogli mówić, dopiero, gdy go zużyjemy. W powyższym przykładzie oczywiście tego zapasu nie ma, bo bilans jest ujemny.
Nie tylko pieniądze się liczą
Oczywiście, skupiając się na aspektach finansowych, nie zapominajmy, że nie zawsze pieniądze są jedynym powodem, dla którego instalujemy fotowoltaikę. Chociaż gdyby to się nie opłacało, to raczej mało kto by się decydował na prąd ze słońca.
Czyli opłaca się z tym że jest to długoterminowa inwestycja
Jeśli tak dokładnie liczysz, to może warto jeszcze doliczyć wartość urządzenia, które posiadasz. Ono traci oczywiście przez czas użytkowania na wartości, ale zawsze jakaś wartość będzie posiadało.